środa, 20 stycznia 2021

Muse „Origin of Symmetry” (recenzja)

Słuchanie muzyki to bardzo osobisty proces. Fani takiego rodzaju spędzania wolnego czasu doceniają oczywiście możliwość uczestniczenia w występach na żywo swoich ulubionych twórców, jednak to najczęściej w domowym zaciszu oddajemy się tej, jakże przyjemnej czynności. I niezależnie od tego czy muzyki słuchamy cicho czy głośno, za pośrednictwem słuchawek czy wysokiej jakości głośników, ma ona wpływ na nasze emocje a także samopoczucie. Nie jest więc niczym dziwnym, że w zależności od nastroju sięgamy po konkretny rodzaj muzyki, który może być tożsamy z aktualnym stanem naszego ducha.

Albumem o uniwersalnym brzmieniu, jakiego posłuchać możemy zarówno w melancholijne jesienne wieczory, jak i leniwe letnie popołudnia jest drugi w dyskografii zespołu Muse longplay zatytułowany „Origin of Symmetry” wydany 18 czerwca 2001 roku.

O uniwersalności tego zestawu utworów świadczy ich różnorodność. W trackliście znajdziemy bowiem pełne energii utwory będące zarówno singlowymi reprezentantami longplaya, ale i składnikami niejednej koncertowej setlisty. A mowa tu o mocno rytmicznych „New Born”, „Bliss” i „Plug in Baby”, których chwytliwe melodie są elementami rozpoznawalnymi twórczości brytyjskiego trio.

Do takich elementów zaliczyć można także gitarowe aranżacje utworów, których autorem jest wokalista i gitarzysta zespołu Matt Bellamy. I to spod jego palców wychodzą złożone i zarazem hipnotyzujące w swoim brzmieniu melodie wypełniające najdłuższy na albumie utwór „Citizen Erased” oraz dynamiczny „Micro Cuts”. Na „Origin of Symmetry” znajdziemy także kompozycję stworzoną z wykorzystaniem gitary akustycznej urzekającej swoją delikatnością w „Screenager” wzbogaconym dodatkowo o syntezatorowe ozdobniki.

Tego rodzaju instrumenty wykorzystywane były przez zespół Muse już w początkowym okresie twórczości, ale przyznać trzeba, że ich zastosowanie już wtedy było doskonałym uzupełnieniem rockowego charakteru muzyki, co doskonale słychać w nieco melancholijnie snującym się utworze „Megalomania”.

Syntezatorowe melodie na „Origin of Symmetry” zawdzięczamy oczywiście Mattowi Bellamy’emu, który swoimi umiejętnościami czaruje także zasiadając za instrumentami klawiszowymi, o czym przekonać możemy się słuchając utworów „Space Dementia” oraz „Feeling Good” stworzonego oryginalnie przez angielskich kompozytorów Leslie Bricusse’a i Anthony’ego Newley’a.

I jeśli Bellamy’ego określimy wirtuozem gitarowo-klawiszowym, to dwóch jego kolegów – basistę Chrisa Wolstenholme’a i perkusistę Dominica Howarda bezapelacyjnie okrzyknąć możemy niekwestionowanymi mistrzami rytmu o czym świadczą ożywione za ich sprawą kompozycje „Hyper Music” i „Darkshines”.

Nieczęsto zdarza się znaleźć album, który składa się z nastrojowych, wręcz melancholijnie brzmiących utworów połączonych z żywiołowo rytmicznymi oraz rockowo zadziornymi kompozycjami, ale to właśnie udało się członkom zespołu Muse podczas tworzenia longplaya „Origin of Symmetry”. Gorąco polecam. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz